Moja 666. polecajka opublikowana w serwisie lubimyczytac.pl.
To po prostu MUSIAŁ być finałowy tom Lucyfera! Czy upadły anioł zasiadł na
tronie niebios jako nowy władca wszelkiego stworzenia? Zapraszam do lektury -
bez spojlerów.
Sięgając po Lucyfera, byłem przekonany, że seria ta okaże
się perfidnym odcinaniem kuponów od popularności Sandmana. Mike Carey tymczasem
z powodzeniem opracował autonomiczną mitologię i szybko odseparował się od
kultowej serii pierwotnej. Dzięki temu Lucyfera można czytać bez znajomości
dzieła Gaimana - i bez poczucia, że obcuje się ze spin-offem.
Choć autorom udało się utrzymać stały, zaskakująco wysoki poziom,
pod koniec coś zaczęło zgrzytać. W posłowiu do albumu 11. sam scenarzysta wyznał,
że miał plan tylko na pierwsze trzy lata publikacji. I rzeczywiście - początkowe
tomy tworzą bardzo spójną historię. Później łańcuch przyczynowo-skutkowy traci jakby
na solidności. Najbardziej zawiódł mnie tu chyba główny zły, wprowadzony niczym
jakiś diabolus ex machina nagle, w albumie ósmym, bez jakiegokolwiek
ugruntowania fabularnego w tomach poprzednich.
Jeśli chodzi o bohaterów - Lucyfer okazał się postacią
bardzo niejednoznaczną - a przy tym jakimś cudem pozbawioną głębi, momentami
może nawet wręcz karykaturalną. O wiele ciekawiej prezentują się tu bohaterki
drugoplanowe. To właśnie one stanowią o sile całej serii. Paradoksalnie, na
przestrzeni wszystkich 11 tomów, nie przechodzą one wcale jakiejś ogromnej
przemiany. Bohaterki u Careya nie ewoluują, tylko dążą do autoafirmacji - muszą
rozliczyć się z własną przeszłością, zrozumieć i zaakceptować siebie, aby móc
wypełnić swoje przeznaczenie.
Koniec końców - mimo kilku wpadek - naprawdę warto. Dla Elaine,
dla Mazikeen, dla Jill Presto. Dla bogatego świata przedstawionego, który -
choć oparty na znanych kliszach - niemożliwie intryguje. I dla tego piekielnie
satysfakcjonującego zakończenia - też warto. Tom 11. idealnie zamknął wszystkie
wątki. Tak się powinno pisać finały!
PS A na pytanie, jak ma się komiksowy Lucyfer do Lucyfera
serialowego, odpowiadam: nijak. Serial jest prostym policyjnym proceduralem z
elementami nadprzyrodzonymi. Lucyfer komiksowy to tymczasem fantasy pełną gębą,
garściami czerpiące z Biblii, a także z rozlicznych mitologii, podań, baśni
oraz apokryfów. Komiks lepszy.
Komentarze
Prześlij komentarz